W 7 dni dookoła Sądecczyzny. Sądecki Park Etnograficzny.
[…] chcę zabrać Was w podróż […] na Ziemię Sądecką. […] do krainy, gdzie się urodziłem, wychowałem i dorastałem. Posmakujemy wody mineralnej z jednego z krynickich źródeł. Dowiemy się, gdzie w Polsce mamy swojego odpowiednika brukselskiego „siusiającego chłopca”. Poczujemy klimat małego miasteczka galicyjskiego. Zobaczymy miejsce, gdzie odpoczywała św. Kinga podczas ucieczki przed najazdem tatarskim. Na koniec wreszcie zdobędziemy najwyższe szczyty sądeckich gór, aby tam móc podziwiać piękno tego regionu.
Dzisiaj chcę poznać bliżej zwyczaje i tradycje moich pradziadków. Gdzie to jest możliwe? W skansenie! Sądecki Park Etnograficzny, bo tak nazwano skansen o którym myślę, jest miejscem w którym można poznać historię wielu grup etnograficznych i etnicznych, jakie do dziś zamieszkują Ziemię Sądecką. Na powierzchni ponad 20 hektarów zmieszczono ponad 70 obiektów. Wśród nich są chałupy, zespół dworski, obiekty sakralne różnych wyznań, a nawet zrekonstruowany model małomiasteczkowej galicyjskiej architektury. Zapowiada się ciekawie!
Wysiadam z autobusu miejskiego nr 25 i staję przed bramą skansenu. Spacer zaczynam od Miasteczka Galicyjskiego. Jestem zdumiony tym, z jaką pieczołowitością odtworzono tutaj każdy detal typowego miasta Galicji z przełomu XIX i XX wieku. Jest tu niewielki rynek z rogów którego odchodzą po dwie uliczki. W dawnej aptece wśród rozmaitych maści i leków dostrzegam takie, które i dziś można dostać u farmaceuty. U zegarmistrza podziwiam najróżniejsze zegarki i nawet starodawny gabinet fotografa wygląda na czynny! Jest także remiza Straży Pożarnej czy antykwariat z licznymi bibelotami. Nad tym wszystkim góruje ratusz i to nie byle jaki. Twórcy Miasteczka wzorowali się na niezrealizowanym projekcie ratusza w Starym Sączu. Idąc po kocich łbach i rozglądając się wokół naprawdę czuję klimat małego miasteczka sprzed 100 lat. Wizyta w Galicyjskim Miasteczku to jednak dopiero początek mojej wędrówki po Sądeckim Parku Etnograficznym.
Po przekroczeniu mostku na rzece Łubince wkraczam do głównej części skansenu. Przede mną kilka domostw ustawionych prostopadle do głównego traktu, a każdy dom połączony z kolejnym poprzez mur pokryty wypalaną gliną. Jest to typowa architektura Kolonistów Józefińskich. Podobną można dzisiaj spotkać w dwóch podsądeckich wsiach – Gołkowicach i Stadłach. Z tej drugiej przeniesiono do skansenu protestancki kościół. Świątynia chociaż niewielkich rozmiarów jest przepiękna. Całkowicie drewniana budowla sprawia wrażenie przytulnej i cichej. Dzisiaj w niej odbywają się okazjonalnie nabożeństwa, które są prowadzone przez pastora z sądeckiej parafii ewangelicko-augsburskiej. Historia Kolonistów Józefińskich na terenie Ziemi Sądeckiej wcale nie jest krótka. Już pod koniec XVIII wieku cesarz austriacki Józef zaplanował kolonizację Galicji poprzez osiedlanie ludności niemieckojęzycznej na tym terenie. Plan oczywiście się nie udał, jednakże nieliczni przybysze dobrze zasymilowali się z Polakami.
Droga zaczyna piąć się pod górę, jestem już w gęstym lesie. Szczęściarze mogą spotkać tu jelenia czy sarnę, a to dlatego, że Sądecki Park Etnograficzny jest położony na skraju Lasku Falkowskiej, największego kompleksu leśnego w Nowym Sączu. To idealne miejsce, by poczuć klimat prawdziwej sądeckiej wsi. Lekko zdyszany trafiam do kolejnej części skansenu. Teraz zobaczę jak jeszcze całkiem niedawno wyglądało codziennie życie Pogórzan. Jest to grupa ściśle związana z całym Pogórzem Karpackim, ciągnącym się aż ku wschodniej granicy państwa. Na Sądecczyźnie leży najbardziej na zachód wysunięta część Pogórza, co – poprzez oddziaływanie terenów sąsiednich – miało niebagatelny wpływ na proces przemian kulturowych w obrębie tej grupy. Kultura Lachów Sądeckich i Pogórzan łączy występujące w Karpatach elementy góralskie z elementami rolniczej kultury małopolskiej, szczególnie Krakowiaków wschodnich. Ten przejściowy charakter przejawia się w wielu dziedzinach życia, od budownictwa nawiązującego do architektury środkowej Małopolski, poprzez ubiór harmonijnie łączący elementy obu kultur, po folklor odmienny w swym wyrazie. Wśród krytych słomą chałup z niewielkimi ogródkami moją uwagę przede wszystkim przykuwa jeden budynek, który dawniej był domem ludowej zielarki. Wchodzę do środka. Nad piecem i stołem suszą się rozmaite zioła. Oczyma wyobraźni widzę kolejkę ludzi zwracających się do kobiety z prośbą o pomoc. Taka kobieta-zielarka z pewnością nie tylko leczyła ziołami, ale i rzucała za ich pomocą złe uroki na tych, którzy sobie na to zasłużyli. Żywiąc nadzieję, że żaden urok na mnie nie został rzucony opuszczam chatę i zmierzam do centralnego miejsca w skansenie. Zajmuje je zespół dworski z niewielkim parkiem. Jest tu niczym w „Panu Tadeuszu”. Zachwyca mnie piękny murowany ganek i cichy, spokojny park w którym można się odprężyć. Dwór pochodzi z końca XVIII wieku i nie zachowało się jego oryginalne wyposażenie. Jedna sala została umeblowana w stylu lat międzywojennych. Wyściełane sofy, eleganckie stoły, ogromne lustra, a także niesamowite, złociste żyrandole mogą każdemu zapisać się w pamięci.
Niedaleko każdego sądeckiego dworu znajdował się folwark. Podobnie jest i tutaj, w skansenie. Dawne młyny zbożowe i spichlerze były własnością najbogatszych ludzi we wsi. Małe, drewniane budynki w niczym nie przypominają obecnych. Przy okazji różnych jarmarków organizowanych na terenie skansenu młyny są na nowo uruchamiane, a ze świeżo zmielonego zboża wypieka się pyszne podpłomyki. Zapomniane tradycje, jak widać ciągle jeszcze odżywają.
Idąc dalej napotykam niewielkie chałupy kryte gontem, z białymi malowaniami między belami w konstrukcji. Między domostwami moją uwagę zwracają liczne przydrożne krzyże. Gdy trafiam do cerkwi nie mam już wątpliwości. Tak, jestem w osadzie Łemków, grupy etnicznej, która zamieszkiwała licznie wschodnie obszary Beskidu Sądeckiego oraz cały Beskid Niski. W 1947 roku w ramach akcji „Wisła” zostali oni wysiedleni ze swojej małej ojczyzny. Dzisiaj można spotkać ich w zachodniej Polsce, m.in. w Legnicy czy Olsztynie. Łemkowie starają się wracać w swoje strony i nadal kultywować swoje tradycje. Do dzisiaj mówią swoim językiem, który bardzo przypomina ukraiński i jest zapisywany cyrylicą. Znajdująca się w Sądeckim Parku Etnograficznym cerkiew greckokatolicka św. Dymitra została przeniesiona ze wsi Czarne. Regularnie odbywają się w niej nabożeństwa w liturgii wschodniej. Oryginalne malowania, bogato ornamentowany ikonostas czy chociażby ikony świętych pozwalają mi na chwilę zadumy. Wśród łemkowskich chałup wyróżnia się jedna, która nie posiada komina. Jest to tak zwana „kurna chata”, niewielki dom mieszkalny, który był wietrzony wyłącznie poprzez otwieranie okien. Wyjątkowo ciasne wnętrze pozwalało pomieścić niemałą rodzinę. Wśród zadbanych warzywników i ogródków przydomowych zauważam niewielką ścieżynkę biegnącą w głąb lasu. Prowadzi mnie ona prosto do osady cygańskiej. Ludność romska, która jak żadna inna, wyjątkowo ceni sobie wolność, osiedlała się w odizolowaniu od polskich wsi. I tutaj jest podobnie. Kilka domków zbudowanych z drewna, blachy, plastiku znajduje się w środku lasu z dala od innych „wiosek”. Dzisiaj na Sądecczyźnie nadal można spotkać osady romskie, które niewiele odbiegają swoim wyglądem od tej ze skansenu. Znajdują się one między innymi w Maszkowicach czy w Krośnicy koło Krościenka n/Dunajcem.
Gdy wychodzę z lasu wreszcie trafiam tam gdzie chciałem. To tutaj, we wsi Lachów Sądeckich, będę mógł poznać zwyczaje moich pradziadków. Obecnie zamieszkują oni obszar Kotliny Sądeckiej, a za ich stolicę uważane jest Podegrodzie. Nas, Lachów Sądeckich, wyróżnia silne poczucie przynależności do tej grupy. Mamy własną kulturę, gwarę i tańce. Strój lachowski choć w wielu elementach podobny do krakowskiego wyróżnia się bogatymi, haftowanymi zdobieniami. Po dzień dzisiejszy w każdą wigilijną noc w Sądeckim Parku Etnograficznym odprawiana jest tradycyjna Pasterka, podczas której grają i śpiewają zespoły regionalne, a każdy kto może przebiera się w tradycyjny strój lachowski. Wszystko to dzieje się w drewnianym kościele pw. Śś. Piotra i Pawła. Niewielka świątynia przeniesiona do skansenu z Łososiny Dolnej zachwyca barwnym wnętrzem ozdobionym motywami roślinnymi. Zaglądam też do zagrody bogatego włościanina. Ta ogromna chałupa została tu przeniesiona z Gostwicy k/Podegrodzia. Dach kryty strzechą, ściany całe malowane białą farbą i niewielkie okienka ze skromnie dekorowanymi okiennicami. Wchodzę do środka i od razu czuję się jak w prawdziwej sądeckiej wsi. W głównej izbie jest spore miejsce wydzielone dla krów, które mieszkały razem z gospodarzami. W kuchni duży piec z niewielką wnęką przy ścianie zwaną zapieckiem, która była miejscem do spania dla dzieci. Ważną rolę pełnił stół w izbie, ponieważ spajał on całą rodzinę przy posiłkach. Za głównym pomieszczeniem znajdował się niewielki pokój, w którym mieszkało najstarsze pokolenie z rodziny. Nieodzownym elementem dekoracji na ścianach izb były religijne obrazy. Przywiązanie Lachów do religii widać i dzisiaj. Zaangażowanie wszystkich mieszkańców w obchody świąt Bożego Narodzenia czy Wielkanocy widać w niejednej wsi. Od przewodnika w skansenie dowiaduję się wiele zwyczajów ludowych jest ciągle żywych. W Zielone Święta pali się ognie sobótkowe, a pasterze smażą jajecznicę. Ma to związek ze słowiańską Nocą Kupały, czyli oczekiwaniem na nadejście lata. Matki chrzestne po urodzinach chrześniaków przynoszą im w darze potężne strucle symbolizujące przyjęcie propozycji zostania matka chrzestną, czyli inaczej „potką”. Wspomnieć trzeba jeszcze o bogatych tradycjach weselnych czy przynoszeniu w Niedzielę Palmową do kościoła nawet kilkunastometrowych palm. Bogactwo kultury sądeckiej wsi można podziwiać co roku, w lipcu, na sądeckim rynku, gdzie odbywa się Międzynarodowy Festiwal Kultury Regionalnej „Święto Dzieci Gór”. Jest to przegląd tańców i śpiewów dziecięcych zespołów regionalnych z całej Polski i świata. Na jeden tydzień lipca cały Nowy Sącz zdaje się żyć tylko występami młodych, utalentowanych ludzi. Przez ponad 20-letnią historię festiwalu przewinęły się grupy z takich krajów jak Chiny, Japonia, Wietnam, Peru, Meksyk czy Indie. Oczywiście nigdy nie brakuje także zespołów z Sądecczyzny.
Tu w skansenie chociaż przez chwilę udało mi się poczuć klimat dawniej sadeckiej wsi. Prawdę mówiąc zazdroszczę moim pradziadkom tego jak żyli. Życie pełne rozmaitych zwyczajów, z całą rodziną pod jednym dachem musiało być niezwykle piękne. Skosztuję jeszcze pysznego podpłomyka domowej roboty z prawdziwym smalcem i kiszonym ogórkiem. Już powoli zaczynam myśleć o jutrzejszym dniu, kiedy to udam się do starszego brata Nowego Sącza, miasta-muzeum, czyli Starego Sącza.
[mappress mapid=”57″]