Kiedy 22 kwietnia 2010 roku odchodził z tego świata miał sto lat i miesiąc. Ci, którzy go znali, nadal widzą charakterystyczną drobną postać wspartą na lasce, o dłoniach zniekształconych artretyzmem, z nieodzownym papierosem lub fajką. Łobuzerskie błyski w oczach, dystans do życia i poczucie humoru dopełniały całości wizerunku.
Urodził się w beskidzkiej wsi Zawoja. Gospodarstwo rodziców – Agnieszki i Jana Mazurów zapewniało podstawy utrzymania. Jak inni chłopcy pomagał w pracy, pasał bydło. W tym czasie zrodziły się jego dwie pasje, którym pozostał wierny – muzykowanie i rzeźbiarstwo. W swoje 85. urodziny, tak mówił o talentach, którymi został hojnie obdarzony: „…myślom, że jak mnie Pon Bóg stworzoł, kiedyk mioł pryś na świat, to pewnie nojbardzi pocałowoł mnie w rynce”.
W 1930 roku poślubił Antoninę Polak, potem został ojcem. Gospodarstwo, a także praca w kuźni, wyznaczały kolejne dni. Pomagali dorastający synowie i żona, która zastępowała męża w rozwiązywaniu codziennych kłopotów, załatwianiu spraw urzędowych. Antoni Mazur najchętniej bowiem zajmował się tym, co sprawiało mu radość i stanowiło miłość jego życia. W tym widział źródło swej długowieczności i dobrego samopoczucia. Nigdy nie miał wątpliwości, że w życiu największą radością jest muzyka. W dzieciństwie, wzorem innych chłopców robił „rozmaite piscołki z wierzby”. Jego marzeniem było granie na prawdziwych skrzypcach. Jako siedmiolatek, próbował uczyć się sam. Potem w Suchej Beskidzkiej poznawał gamę i zagadnienia tonacji. Lekcje kosztowały jednak dwa złote, toteż wkrótce zaprzestał nauki. Kolejny nauczyciel – kapelmistrz z Zawoi, nauczył go nut, zaś późniejsze szczeble edukacji muzycznej były związane z istniejącym we wsi w latach 30. XX w. zespołem pieśni i tańca „Babiogórcy”. Z czasem Antoni Mazur posiadł umiejętność gry na skrzypcach, basie, akordeonie, klarnecie, puzonie, trąbce i saksofonie. Mógł więc grać na weselach, zabawach tanecznych, a dla własnej przyjemności – w domu, z synami. Jako członek orkiestry dętej uczestniczył w pielgrzymkach do Kalwarii Zebrzydowskiej. Przez pięć lat wtórował modlitwom na fisharmonii w klasztorze OO. Karmelitów Bosych w Zawoi Zakamieniu. Wypadek i utrata w latach 60.XX wieku palca wskazującego prawej ręki, a także nasilenie się dolegliwości związanych z wiekiem, stały się przyczyną stopniowej rezygnacji z czynnego uprawiania muzycznej pasji. Do późnej starości muzyka była jednak obecna w jego życiu. Chętnie jej słuchał, nucił skoczne melodie zapamiętane z przeszłości. A w pokoju stały elektroniczne organy i leżał klarnet.
Rzeźbić zaczął w dzieciństwie, strugał ptaszki, „różne lalki”, piszczałki, laski. Wykonywał też szopki kukiełkowe, z którymi chodził po kolędzie. Do tej pasji powrócił w późniejszym wieku. W jego pokoju z łóżkiem stojącym pod oknem, z kredensem, koło rozłożystego pieca na krześle stała skrzynka z prostymi narzędziami: piłką, siekierką i dłutkiem, nożykami wykonanymi i oprawionymi „domowym sposobem”. Wykonywał nimi w drewnie lipowym, topolowym, brzozowym, olchowym lub osikowym swoje rzeźby, które malował farbami o intensywnych kolorach, niekiedy dodając złote akcenty i brokatowe plamy. W ten sposób, według Mazura, jego kapliczki i ołtarzyki otrzymywały oprawę godną przedstawianych świętych postaci, nie wyobrażał sobie pozostawienia rzeźb w stanie surowym – byłyby „gołe” i smutne. Postacie ludzkie najczęściej wykonywał z drewienek łączonych klejem i gwoździami. W przeszłości, niektóre figurki otrzymywały stroje z resztek tkanin. Najciekawszymi rzeźbami, które pozostały po twórcy z Zawoi są wielopostaciowe kompozycje. Figurki są umieszczone w kapliczkach, dwupoziomowych ołtarzykach, obudowach w kształcie domków. Ich ściany otwarte z przodu na wzór sceny teatralnej, ukazują kolorowy świat, licznych i często ruchomych postaci. Przypominają jarmarczne zabawki. Podobne skojarzenia budzą obracające się karuzelki, czy figurki maszerujących muzykantów lub Żydów poruszanych listewkami. Mazur wykonywał proste płaskorzeźby o tematyce sakralnej, ale również figury większych rozmiarów. Wyrzeźbił kilka krzyży przydrożnych i w połowie lat 50. ołtarz dla OO. Karmelitów Bosych w Zawoi Zakamieniu. Tematem kompozycji wielopostaciowych były najczęściej sceny biblijne i rodzajowe. Wykonywał postacie świętych, szopki i żyrandole przypominające ludowe pająki. Twierdził, że najbardziej lubi rzeźbić ołtarzyki, Marie, Chrystusy Frasobliwe, Upadki, Golgoty. Chętnie ukazywał muzykantów. Praca przy barwnych kapelach pozwalała mu powrócić do młodości i ulubionego zajęcia. Rzeźbiąc, odwoływał się do swojej wyobraźni lub czasem korzystał z dostępnych wzorów. Nawet powtarzając dany temat, nie tworzył repliki. Każda rzeźba była inna. Rzeźbił szybko, a małe postacie tworzył w ciągu jednego dnia. Jak mówili bliscy: „…przy życiu trzyma go praca. Jak nie ma co rzeźbić, to nawet nie chce mu się wstawać”. Dopingiem była też współpraca i rywalizacja z rzeźbiącym synem, Józefem, z którym mieszkał do śmierci. Potrzeba tworzenia wyrażała się w dekorowaniu przedmiotów, które otaczały Antoniego Mazura. W pokoju, który zajmował, świadczyły o tym własnoręcznie pomalowane kafle pieca, rzeźbione ramy obrazów, czy ozdobna fajka, która palił.
W 1988 roku przeżył utratę całego dobytku. Pożar zniszczył ulubione instrumenty muzyczne, rzeźby, żywoty świętych, pamiątki i narzędzia. Po tej tragedii, trudno mu było odnaleźć sens życia. Smutek rozproszyło jednak wsparcie, jakie znalazł u bliskich, a także zamówienie na rzeźby, które otrzymał w tym trudnym okresie.
Antoni Mazur nie stronił od ludzi, ciekawił go świat. I taki pozostał do śmierci, cieszyli go goście i uznanie dla jego sztuki. Dzięki swojemu talentowi poznał kolekcjonerów sztuki ludowej, między innymi Ottomara Pradla i Leszka Macaka. Ten właśnie, właściciel Galerie d’Art Naïf na krakowskim Kazimierzu, nabył wiele rzeźb od „ostatniego prawdziwego świątkarza” i pokazał je na szerszym forum, także za granicą. Kolekcję, która powstała na przestrzeni wielu lat znajomości pokazywała otwarta w 2006 roku w Muzeum Etnograficznym im. S. Udzieli w Krakowie wystawa „Rzeźbiarz i jego mecenas. Prace Antoniego Mazura z Zawoi w kolekcji Leszka Macaka”. Sędziwy artysta już nie przybył na wernisaż, przysłał tylko swoją rzeźbę przedstawiającą muzykanta. Byli obecni członkowie rodziny, przedstawiciele gminy Zawoja, zespół ludowy Juzyna. Wszyscy po powrocie z Krakowa zajechali z relacjami i muzyką pod dom Mazurów. Podobnie szerokie grono zawitało do Zawoi 23 marca 2010 roku, aby złożyć Antoniemu Mazurowi gratulacje z okazji setnych urodzin. Zmarł miesiąc później, pozostawiając liczne rzeźby emanujące niekłamaną radością i optymizmem.