„Wizje, jakie maluje, wymagają intymności. A maluje to, co najgłębiej ukryte – co nie ma żadnego związku z rzeczywistością. W całym malarstwie światowym nie ma bardziej poruszających obrazów na temat przemijania niż dzieła Zdzisława Beksińskiego. Jego sztuka hipnotyzuje”. (Izabella Bodnar)
Beksiński mówił, że maluje swoje sny. Gdyby tak wyglądały moje sny to bałabym się zasypiać. Oglądając jego obrazy w Muzeum w Sanoku widziałam w nich generalnie śmierć i mrok. Niektóre z dzieł wręcz wzbudzały we mnie jakiś metafizyczny lęk, dotykały boleśnie głębokich stref mojej duszy do których zaglądać nie chciałam. Nie, nie wyszłam z galerii, wręcz przeciwnie. Każdy kolejny obraz coraz bardziej mnie przyciągał. Dlaczego? Nie wiem. Może chciałam odkryć jakąś tajemnicę, która kryła się za tym co widziałam, znaleźć odpowiedź na pytanie co artysta chce pokazać w swych pracach. Tymczasem po przeczytaniu paru wywiadów z Beksińskim dowiedziałam się, że odpowiedzi nie ma. Jego malarstwo nie ma żadnego przesłania. „Nigdy nie zadaję sobie pytania „co to znaczy” ani w odniesieniu do moich obrazów, ani do cudzych. Znaczenie jest dla mnie całkowicie bez znaczenia. Jest tyle warte ile smak czekolady w opisie literackim. Nie mogę pojąć że problem znaczenia może być dla ludzi aż tak istotny, jeśli idzie o obcowanie ze sztuką (….) Najczęściej jednak spotykam się z odbiorem semantycznym, w oparciu o opis przedmiotów przedstawionych na obrazie. Z mego punktu widzenia i w odniesieniu do moich prac nie ma drogi bardziej błędnej! (…) Nie to jest ważne co się ukazuje, lecz co jest ukryte…. Ważne jest to, co ukazuje się naszej duszy, a nie to co widzą nasze oczy i co możemy nazwać…” – powiedział kiedyś Beksiński.
Nie znosił symboliki. Ciągle powtarzał, że chodzi mu o formę nie o treść. Zależało mu na tym aby odbiorca mógł doznać estetycznego wstrząsu, aby interpretował to co widzi zgodnie z własną psychiką. Przestał nawet nadawać swoim dziełom tytuły, bo bał się, że w ten sposób może zasugerować komuś jakąś interpretację. „Ponieważ nie wiem co namalowałem, nie widzę powodu, dla którego miałbym to tytułować” – mówił.
Nie był malarzem. Był artystą. Malował na żywioł, z potrzeby ducha. Formował wizje. Ważny był tylko ostateczny rezultat, nie środki, którymi go osiągał. Malując farbą olejną na desce pilśniowej starał się zatrzeć wszelkie ślady pędzla. Wszystko po to aby patrzący na obraz skupiał się na wizji, nie na technice malowania. „Pragnę malować tak, jakbym fotografował marzenia i sny. Jest to więc z pozoru realna rzeczywistość, która jednak zawiera ogromną ilość fantastycznych szczegółów. Być może u innych ludzi sen i wyobraźnia działają w odmienny sposób – u mnie zawsze są to obrazy z reguły realistyczne, jeśli idzie o światłocień i perspektywę”.
Pytany o to dlaczego w jego obrazach jest śmierć odpowiadał, że nie maluje jej świadomie, że odbiorcy ją widzą, gdyż myślą stereotypami. Jego postaci nie mają włosów z prozaicznego powodu – źle się je maluje techniką jakiej używał. Choć z wykształcenia był architektem nie miało to nic wspólnego z jego twórczością. Bardziej pociągało go wyrażanie destruktu niż harmonii. Lubił przekształcać, deformować. Szukał innych form. Chciał, aby jego prace miały jakąś cechę wspólną, która odróżniałaby jego twórczość.
Jego dzieła to nie tylko farba olejna, ale także rysunek, rzeźba czy fotografia. Tą ostatnią w pewnym momencie porzucił, bo uważał, że go ogranicza. Fascynował go też dźwięk, do tego stopnia, że ze starych magnetofonów stworzył studio dźwiękowe. Pod koniec życia posługiwał się również grafiką komputerową. Niejako powrócił do fotomontażu, wykorzystanie programów graficznych otworzyło przed nim nowe możliwości pracy nad formą. „Jest w tej pracy pewne odświeżenie umysłu, spojrzenie z zupełnie innej strony niż przy malowaniu. Bawiąc się tymi programami mogę stworzyć sztuczną rzeczywistość pod dowolnym kątem i w cudzysłowie „sfotografować” ją, co będzie ostatecznym efektem kreacji.”
Zdzisław Beksiński urodził się w 1929 roku w Sanoku. Po ukończeniu Politechniki Krakowskiej zobowiązany nakazem pracy mieszkał w Krakowie, a potem w Rzeszowie. Pracował w budownictwie. W 1955 r. powrócił do rodzinnego miasta i rozpoczął pracę w Sanockiej Fabryce Autobusów „Autosan” jako artysta plastyk. W 1964 r. krytyk Janusz Bogucki zorganizował w Warszawie wystawę prac Beksińskiego, która okazała się wielkim sukcesem. Mimo krytyki awangardy wszystkie wystawione obrazy zostały sprzedane. Pod koniec lat 70-tych, po decyzji władz miasta o rozbiórce domu Beksińskich artysta przeprowadził się do Warszawy. Po tragicznej śmierci Beksińskiego (został zamordowany w 2005 r.) zgodnie z testamentem cały dorobek artysty trafił do Muzeum Historycznego w Sanoku i tam można podziwiać największą kolekcję jego prac.
Najszerszy prywatny zbiór dzieł Beksińskiego należy do Piotra Dmochowskiego, przyjaciela i marszanda artysty. Chociaż marszand to złe słowo. Raczej kolekcjoner. Dmochowski odkupywał prace od Beksińskiego, ale dalej sprzedawał tylko te, które się mu … nie podobały, a te były nieliczne. Został promotorem artysty. Robił wystawy, albumy, filmy i reportaże o Beksińskim. Do dnia dzisiejszego większość jego działań zmierza w kierunku rozsławiania twórczości przyjaciela. Doskonałym tego przykładem jest strona internetowa DmochowskiGallery.net na której możemy nie tylko nieodpłatnie podziwiać reprodukcje prac Beksińskiego (i innych artystów), ale także zapoznać się ze wszystkim co Piotr Dmochowski wydał lub zebrał o artyście.
Artykuł zilustrowaliśmy reprodukcjami pochodzącymi ze strony internetowej DmochowskiGallery.net. Za ich udostępnienie serdecznie dziękujemy Panu Piotrowi Dmochowskiemu.
1 KOMENTARZ